czwartek, 6 czerwca 2013

Dobre wychowanie na ulicy

Już wcześniej komentowałem pewne informacje przeczytane w „Metrze”. Kolega ksiądz z parafii, jak ujrzy, że biorę rano tę gazetę, żartuje, że czytam „reżimową” prasę. Cóż, wolno mu. Dlaczego czytam „Metro”? Po pierwsze dostaję je po drodze do kościoła, do kiosku trzeba by pójść dalej; po drugie dają za darmo; po trzecie jest w nim krótki zestaw wiadomości, czasem ważnych. Zdaję sobie sprawę, że treść informacji jest tendencyjna, ale jakoś mi to nie przeszkadza, przechodzę dalej. Dla mnie interesujące jest, że od czasu do czasu redakcja wkłada kij w mrowisko, poruszając tematy kontrowersyjne, a potem publikuje reakcje czytelników. Nie interesuje mnie czy są one autentyczne, czy też pisane na zamówienie. Tak było ze sprawą korzystania z windy do metra, czy ustępowania miejsca starszym w komunikacji miejskiej. Pisałem o tym już kiedyś. Skomentowałem też onegdaj list czytelniczki dotyczący zachowania się kierowców m. in. dłubania w nosie.


Ostatnio zwróciłem uwagę na dyskusję wokół „konfliktu” między kierowcami samochodów, rowerzystami a pieszymi. Sam zauważyłem, że wielu rowerzystów jeździ mało ostrożnie, szczególnie po chodnikach, i mi zdarzyło się w ostatniej chwili uskoczyć przed rozpędzonym rowerem. Dziś już nie jeżdżę rowerem, odkąd przed paru laty ukradziono mi kolejno dwa rowery, dałem sobie spokój. Aliści mieszkam aktualnie w samym centrum Warszawy, w okolicy Placu 3 Krzyży, i mogę często obserwować ludzkie zachowania. Dziś ludzi jeżdżących po mieście rowerem jest coraz więcej, ludzie kupują sobie, rowery są coraz lepsze, można też rower wypożyczyć, w okolicy mojego mieszkania są trzy stacje wypożyczające rowery.
Jest więc tych rowerów wiele. A umiejętności jeżdżących są różne. Są odważni, którzy mkną środkiem jezdni, wyprzedając zwłaszcza w korkach całe sznury aut. Ale są też mniej odważni, którzy wolą poruszać się po chodniku. Z tego co pamiętam, to po chodniku jeździć nie wolno ale rozumiem tych mniej wprawnych, po prostu boją się, powinni tylko bardziej uważać. Na chodniku bezwzględnie pierwszeństwo mają piesi. Konflikt pieszy – rowerzysta zaczyna się gdy piesi wkraczają na teren zarezerwowany dla rowerów czyli tzw. ścieżki rowerowe. Rowerzysta w tym miejscu uważa pieszego za intruza i ma rację, ale czy od razu należy używać ordynarnych epitetów? W listach do Metra znalazłem hasła nawołujące do karania pieszych za wtargnięcie na ścieżkę dla rowerów. Może słusznie? Ale kto miałby te mandaty wystawiać. Policji jest niewiele, na ulicach pojawiają się przy okazji jakiś wydarzeń. Straż Miejska zajęta jest sprawdzaniem, czy samochody mają opłacone parkowanie. Tu mała refleksja. Prawie 40 lat temu odwiedziłem rodzinę w Anglii. Dwie rzeczy mnie wtedy zafascynowały. Płynne włączanie się do ruchu samochodów, tzw. zamek błyskawiczny, a druga, że pieszy wszędzie miał pierwszeństwo, bezwzględne! Wystarczyło, że zrobiłem ruch w kierunku jezdni i już wszystkie samochody stają, by mnie przepuścić. W Warszawie zostałbym otrąbiony i to nie tylko poza pasami, ale jakże często na pasach. Rozumiem, że pieszy to na jezdni zawalidroga, sam prowadzę samochód i wściekam się gdy ktoś wlecze się po pasach, ale przecież to właśnie pieszy jest najsłabszym ogniwem ruchu drogowego, nic go nie zabezpiecza w zetknięciu z ponad tonowym autem.

Na zakończenie pozwolę sobie na trochę fantazji. W konfrontacji auto, rower, pieszy wiele spraw dałoby się rozwiązać polubownie. W końcu każdy z nas bywa przechodniem, czasem kierowcą lub pasażerem auta, niektórzy używają też roweru. A więc dziś ja ustąpię, jutro ktoś inny ustąpi mnie. Widzę, że to funkcjonuje miedzy kierowcami np. gdy wyjeżdżając z bocznej drogi muszą się wcisnąć w posuwający się powoli korek. Potrzeba to trochę dobrej woli i życzliwości. Bardzo tu pomaga coś co nazywam dobre wychowanie, czyli postawa, że nie muszę za wszelką cenę udowadniać, że jestem najważniejszy na świecie i mnie się wszystko należy. Niestety obserwuję, że ta cecha jest coraz bardziej zapoznana. Dzieciom od małego wmawia się, że one są najważniejsze, że im się wszystko należy, przyzwyczaja się je, że krzykiem, łzami i złością mogą wszystko wymóc na otoczeniu, poczynając od rodziców na współpasażerach tramwaju kończąc. Jakże często jedyną reakcją rodziców na agresję potomstwa jest: „Piotrusiu nie kop pani, bo się spocisz”. Czegóż wymagać od dorosłego Piotra, kiedy Piotrusiowi wmawiano przez całe życie, że on jest najważniejszy i wszystko ma mu służyć. Bardzo by też pomogło wszystkim nam wprowadzanie w życie wartości chrześcijańskich choćby takich jak „kochaj bliźniego jak siebie samego”. Ale cóż, dziś eliminujemy z życia wszelkie wartości z tymi o chrześcijańskich korzeniach na czele.

A tak nawiasem mówiąc o tych wartościach, można zacytować pewne porzekadło moje śp siostry, mówiła: „Antek, do zbawienia dobre wychowanie nie jest konieczne, ale jakże ono ułatwia życie”

I tym pozytywnym akcentem kończę moje dywagacje na temat ruchu drogowego.