wtorek, 11 grudnia 2012

Coś z Metra, czyli o dobrym wychowaniu

W miarę wolnego czasu czytuję to i owo z prasy, niestety coraz mniej, ostatnio już tylko Gościa Niedzielnego, na inne tygodniki nie starcza sił i czasu; trochę szkoda, ale cóż każdego dnia jestem starszy i więcej czasu potrzebuję na sprawy bytowe. Dziś pokrótce chcę to nieco nadrobić, gdyż w moich lekturach natrafiłem na parę tematów myślę, że ważnych.


Na początek coś zupełnie lekkiego. Jak moim czytelnikom wiadomo, czytuję czasami Metro, bezpłatny dziennik wydawany przez koncern Agora, czyli wydawcę Gazety Wyborczej. Nie mając zbyt wiele czasu, by śledzić bieżące wydarzenia np. w TV, chociaż w ten sposób dowiaduję się co aktualnie się dzieje. A dzieje się w Polsce i w Warszawie niedobrze, ale by to stwierdzić nie trzeba czytać codziennej prasy, wystarczy przejść się po ulicy, zajść do sklepu lub apteki, posłuchać co mówią ludzie. Metro jednak od czasu do czasu wsadza kij w szprychy i zachęca do dyskusji. Tak było w sprawie wychowywania mężczyzn, by po załatwieniu potrzeby w toalecie opuszczali deskę, lub by nie dłubali palcem w nosie. A jakiś czas już temu zamieszczono prośbę mamy z wózkiem, która miała trudność z korzystania z windy do metra, gdyż ta była okupowana przez młodych, zdrowych ludzi. List wywołał wiele komentarzy, jedni popierali mamę z wózkiem, inni twierdzili, że im też winda się należy. A ja myślę, że dla wielu powód korzystania z windy do metra, leży zupełnie gdzie indziej. Przed paru laty uświadomił mi to mój nieżyjący już kolega, który twierdził, że korzysta z windy, gdyż nie musi wtedy szukać biletu wolnej jazdy, który mu z racji wieku przysługiwał, bo w windzie nie ma tzw bramki. Podejrzewam więc, że wielu ludzi jeździ na gapę i właśnie windą jest najłatwiej dostać się na peron bez biletu. Owszem, widuję czasem młodych ludzi, którzy akrobatycznym skokiem ponad bramką omijają konieczność skasowania biletu, ale nie każdy jest na tyle sprawny fizycznie.
Niedawno Metro zamieściło ogłoszenie, prośbę ze strony Zakładu Transportu Miejskiego, by młodzi ludzie ustępowali miejsca siedzące starszym. Wywiązała się na ten temat dłuższa dyskusja, jedni byli za tym, żeby emeryci nie korzystali z komunikacji miejskiej w godzinach szczytu, gdy wszyscy śpieszą się do pracy, do szkoły czy na uczelnię. Niektórzy mówili wprost, ja za przejazd płacę, więc mi się miejsce siedzące należy , dziadkowie mają przejazd za friko, niech więc albo siedzą w domu i nie robią tłoku, albo niech jeżdżą poza godzinami szczytu. Młodzi mieli pretensje do starszych, że ci są nieuprzejmi, że wymyślają, że wymuszają ustąpienie miejsca w niegrzeczny sposób. Emeryci napisali za to, że muszą jeździć także rano, by np. zająć się wnukami, aby ich dorosłe dzieci mogły pójść do pracy. Słowem jeden wielki bałagan. Każdy widzi przede wszystkim źdźbło w oku bliźniego, nie dostrzegając własnej winy w tej sprawie. Jakie mi się nasuwają wnioski? Ano mamy młodzież taką jaką wychowaliśmy. Modne w ostatnich dziesięcioleciach wychowanie bezstresowe dzieci i młodzieży skutkuje właśnie tym, że wchodzące w życie młode pokolenie ma postawy konsumpcyjne, wymagające, bo mi się to czy owo należy. Inną sprawą, że taka postawa życiowa cechuje także wielu starszych ludzi, uważających, że skoro ciężko pracowali wiele lat, to im teraz coś się od życia jeszcze należy. I jedni i drudzy okazują frustrację, gdy zderzają się z brutalną rzeczywistością w realiach stosunków wzajemnych. Łatwo w tym wszystkim zapomnieć, że tak naprawdę nic nam się nie należy, że wszystko otrzymujemy darmo jako łaskę od Boga, i nie dla zaspokojenia naszych egoistycznych potrzeb, ale by dzielić się tymi otrzymanymi talentami z innymi ludźmi. Bardzo brak jest nam miłości, bardzo jej pragniemy, ale zapominamy często, że także my mamy świadczyć miłość drugiemu. Co można zaproponować w tej sprawie. Uznajmy swoje słabości, swój grzech, często bardzo głęboko w nas tkwiący grzech pychy, podnieśmy oczy z własnego pępka i popatrzmy wkoło, kto ze spotykanych co dzień ludzi potrzebuje naszej uwagi, zaangażowania, pomocy. Zawsze zmienianie świata trzeba zaczynać od siebie.
A przy okazji, mały kamyk do ogródka zwanego „dobre wychowanie”, kiedyś mówiło się „Kindersztuba”. Otóż moja śp. siostra mawiał, że dobre wychowanie nie jest do zbawienia konieczne, ale jakże ono ułatwia wiele spraw. Coś w tym jest. Trzeba by jeszcze zdefiniować co to jest „dobre wychowanie”, ale to już inny temat, na inny felieton.

I to by było na tyle.

O poważniejszych sprawach napiszę innym razem.