niedziela, 12 sierpnia 2012

Perły przed wieprze

W Gościu Niedzielnym z dzisiejszej niedzieli przeczytałem dwa artykuły, które wydały mi się na tyle ważne, że postanowiłem się do nich odnieść. Łączy je osoba Szymona Hołowni, dziennikarza i publicysty katolickiego, do niedawna pracującego w redakcij Newsweek'a, co niektórzy wyznawcy Chrystusa mieli mu za złe. Nie było mi dane dotąd poznać osobiście pana Szymona, choć przed dwu laty parokrotnie rozmawialiśmy telefonicznie. Chodziło o to, że pan Szymon chciał ze mną przeprowadzić wywiad telewizyjny, na co ja początkowo się zgodziłem, a po rozmowie z moimi przełożonymi wycofałem zgodę. Moja osoba wzbudzała w tym czasie pewne zainteresowanie mediów, najpierw KAI, późnie różnych czasopism i dzienników z Gazetą Wyborczą włącznie. Chodziło o to, że właśnie zostałem wyświęcony na księdza, a że byłem wcześniej żonaty, oraz mając dzieci i wnuki, wydawało się to być pewną sensacją rozpoczynającego się właśnie sezonu ogórkowego AD 2010. Znajomej dziennikarce z KAI opowiedziałem przez telefon trochę o sobie, ona dodatkowo odrobiła lekcję zbierając wiadomości na temat rodziny i mój gdzie się dało. Smaczku dla mediów dodawał fakt, że mój najstarszy syn był już od 17 lat księdzem, i asystował mi podczas święceń a późnie podczas mszy prymicyjnych. Po tej pierwszej rozmowie z KAI i całej wrzawie wokól mojej osoby, trochę się wystraszyłem i gwałtownie wycofywałem z wszystkich kontaktów z mediami, między innymi z audycji z panem Hołownią. Nie mogłem jednak zakneblować dziennikarzy, którzy pisali różne rzeczy, na szczęście nic specjalnie nie pozmyślali, łaska Boża była tu dla mnie oczywista. Po paru tygodniach na szczęście szum ucichł, pojawiły się inne "gorące" tematy i mogłem odetchnąć.
Wspomniane dwa artykuły w Gościu Niedzielnym, to Szymona Babuchowskiego, "Katolik do bicia" o manipulacjach tygodników Wprost i Newsweek'a, mających dokopać maksymalnie, Kościołowi, katolikom i wszystkim, którzy uznają się za uczniów Chrystusa. Nie będę opisywał treści artykułu, można go sobie przeczytać. Wspominam o nim tylko dlatego, że w Newsweek'u pracował właśnie Szymon Hołownia, i właśnie on, na skutek napastliwej polityki tygodnika w stosunku do Kościoła, księży, moralności chrześcijańskiej postanowił odejść z redakcji. Drugim artykułem, który mnie zainteresował, jest wywiad przeprowadzony z Szymonem Hołownią przez Szymona Babuchowskiego pt "Między okopanymi". Podtytuł wprowadza w meritum: "O podniecających sporach, nietrzymaniu sądu i Kościele, który psuje zabawę". Babuchowski pyta nie o to dlaczego odszedł z Newsweek'a ale dlaczego tak późno, Hołownia, odpowiada: "bardzo lubiłem pracę w Newsweek'u i wydawało mi się, że jest to miejsce, w którym jeszcze długo będę mógł wypowiadać swoje poglądy. ... żałuję ... bardzo dobrze odnajduję się w tym, co Tomasz Lis teraz nagle wyklina i na co złorzeczy - w byciu pomiędzy dwoma okopanymi obozami. Chyba tam jest moje miejsce. Mimo że pochodzę z jednego z nich".
Moja refleksja na temat tego co Hołownia nazywa "międzu okopanymi". To bardzo chwalebne być takim pomostem między róznymi obozami, ale istnieje parę niebezpieczeństw. Pomiędzy okopami stoi się okrakiem i jeśli stanowiska obu obozów się oddalają, coraz bardziej polaryzują, łatwo zrobić szpagat, który może się skończyć rozdarciem w kroku. Inną sprawą jest to, że niektórzy nazywają taką pozycję, siedzeniem okrakiem na barykadzie, to mało wygodne a jeszcze z obu stron jest się atakowanym. Pamiętam stary film "Zezowate szczęście" w którym Kobiela grający główną rolę nieudacznika Piszczyka trafia pomiędzy dwie manifestacje i próbując obie strony zadowolić, w końcu solidarnie dostaje baty od obu stron.
Pan Hołownia argumentuje w wywiadzie, że czuje się powołany do tego, by na "pseudo" argumenty przeciwników, występować z rzeczową polemiką. Pięknie, ale nie zawsze roztropnie. Jezus w którymś momencie wyraził się "nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby się na was nie rzuciły i podeptały" (cytuję z pamięci, nie ręcząc za dosłowną zgodność cytatu z Biblią, chodzi mi o myśl w tym zawartą). Mogę podziwiać chwalebną donkiszoterię pana Szymona Hołowni, życząc mu jak najlepiej, ale obawiam się, że to walka z wiatrakami.
Myślę jednak, że do tzw świata, trzeba iść z przesłaniem Dobrej Nowiny. Próbować głosić ją w porę i nie w porę. Ta Nowina ma taką moc, że potrafi góry przenosić, a za tych, którzy nie chcą jej słuchać trzeba nam wszystkim się modlić.

Rachunek sumienia

Czuję się zupełnie bezradny. Właśnie wróciłem z kościoła gdzie na mszy świętej wygłosiłem "porywające kazanie", można by to porównać do tego sukcesu Eliasza, który zmierzył się z 400 prorokami baala. Taż musiałem się zmierzyć z ponad setką słuchaczy, którzy nie wiem czy byli zachwyceni przedłużającą się mszą. I mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością, że nie jestem lepszy od moich przodków, On przynajmniej byli głęboko religijni, rodzice, dziadkowie. A ja? Z moją religijnością w życiu bywało naprawdę kiepsko, a co dopiero mówić o wierze. Jakże brak mi zaufania do Boga. Moje nastroje wahają się od entuzjazmu do głębokiego upadku nastroju. Mówię piękne rzeczy na kazaniach, penitentom w konfesjonale, ale czy przepełnia to moje życie. Przecoeż ilekroć spotykam Jezusa twarzą w twarz, uciekam. A przecież wciąż Bóg przychodzi do mnie w swoich biednych, anawim Jahwe, a ja zamykam przed nim moje serce, mój portfel.
Jest to dla mnie jakimś wyrzutem sumienia, przed którym uciekam także robiąc wieczorny rachunek sumienia, jak w tym wierszu sprzed miesiąca:

Wieczorny rachunek sumienia!

Chwała Tobie Panie
za dzień tak spokojnie piękny


za ciszę lasu i nieba błękity
za czas modlitwy.

Wybaczysz Boże
niewierność codzienności
niezadowolone rozproszenie
samokoncentracji.

Wybaczysz Boże?
Że Cię nie wielbiłem
nie dziękowałem
na sobie skupiony.

Dzięki Ci Panie,
żeś jest miłosierny
łaskawie przebaczający.
Jezu Ufam Tobie.

(Domatowo 09.07.2012)

Ukrywanie swych błędów – zgubny stereotyp

Wciąż myśląc o własnym komentarzu do dzisiejszej liturgii słowa, natrafiłem na portalu KATOLIK na poniższy tekst o robieniu rachunku sumienia. Ponieważ myśli w nim zawarte wydają się być ważne, cytuję go poniżej, mając nadzieję, że Ojciec Krzysztof mi to wybaczy, a także, że Ty miły czytelniku przebrniesz przez ten cały dosyć długi tekst. Ale Twój trud nie będzie daremny. Naprawdę warto. Polecam!

Krzysztof Osuch SJ

Nie zazna szczęścia, kto błędy swe ukrywa; kto je wyznaje, porzuca – ten miłosierdzia dostąpi. (Prz 28, 13)

Znamienna łatwość
Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności. Z lekkością wypominamy cudze zaniedbania, zaś swoje pokrywamy milczeniem. A gdy ktoś próbuje je nam unaocznić czy wytknąć, to oburzamy się, nieraz bardzo gwałtownie. Jest w tym jakaś prawidłowość, że siebie spontanicznie oszczędzamy, zaś bliźni tak łatwo „wpadają” w ogień naszej krytyki. Skąd w nas tyle gotowości, by pod adresem innych formułować żądania, wymagania czy nawet oskarżenia (choćby tylko w myślach)? Skąd tyle determinacji w rozprawianiu się ze złem (faktycznym czy domniemanym) u bliźniego, a taki brak zdecydowania w eliminowaniu własnych wad i grzechów? – Najogólniej mówiąc, pewno nie znamy siebie. Nie znamy swoich wad i grzechów, dlatego tak łatwo i surowo sądzimy innych. Lekarstwem na tę sytuację jest rachunek sumienia. Ten w wydaniu św. Ignacego Loyoli ma pięć punktów – podejść[1]. Tym razem chciałbym przedstawić pewne objaśnienie do drugiego[2] punktu codziennego ignacjańskiego rachunku sumienia: Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz[3]. Jak widać, chodzi o łaskę do poznawania swoich grzechów, a nie cudzych! Te ostatnie poznajemy całkiem nieźle, choć niekoniecznie w duchu Ewangelii (por. Łk 6,37). Niestety, sami – bez wsparcia łaski – potrafimy jedynie „urodzić się w grzechu”, a potem trwać w grzesznym usposobieniu i popełniać różne grzechy. Poznanie rzeczywistości grzechu i odwrócenie się od grzechu staje się możliwe dzięki spotkaniu Jezusa Chrystusa i dzięki Duchowi Świętemu, który przekonuje świat o grzechu (por. J 16,8).

Znamienna trudność
Słowo Boże przestrzega nas przed mniemaniem, że grzechy własne poznaje się łatwo. Niestety, łatwo podlegamy zaślepieniu. Chętnie sobie schlebiamy. Grzesznik zaślepiony sam sobie schlebia i nie widzi winy swej, by ją mógł znienawidzić (Ps 36). Psalmista nie ma złudzeń, dlatego z przekonaniem prosi Boga: Oczyść mnie od tych błędów, które są skryte przede mną. Także od pychy broń swego sługę (Ps 19). Świadectwo Psalmisty zachęca nas, byśmy i my zechcieli zastanowić się nad swymi ukrytymi winami i błędami. Żeby je jednak w ogóle dojrzeć, trzeba mieć światło, i to wystarczająco jasne. Jego dawcą jest Duch Święty. Najczęściej bywa tak, że przybywa On wtedy, gdy sięgamy po Słowo Boże. Niezawodnie okaże się, że żywe jest słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca (Hbr 4,12).

Niezadowoleni – właściwie, dlaczego?
Uczucie niezadowolenia znamy wszyscy, jednak jego główną przyczynę jasno poznajemy dopiero po latach. Z trudem uznajemy, że to skutki własnych grzechów gnębią nas najbardziej; i że dojmujący smutek świadczy nie tyle o winie naszych bliźnich, co raczej o własnym upartym trwaniu w grzesznym rozmijaniu się ze swym Bogiem – Stwórcą i Ojcem.
Czucie się brudnym i przytłoczonym przez ciężar trudny do nazwania – może być oznaką tzw. chorobliwego poczucia winy, jednak zazwyczaj dochodzi tu do głosu prawidłowo działająca intuicja poznawcza (sumienie). Dokładniej mówiąc, to sam Duch Święty wywołuje w nas przykre uczucia, które przynaglają do zastanowienia się nad sobą i zwrócenia się ku Bogu. Zamiast zatem lękliwie tłumić niepokojące myśli i przykre odczucia (ciężaru, brudu i winy), lepiej jest je zbadać i rozpoznać w nich konkretne komunikaty Ducha Świętego, który naprowadza nas na odkrycie grzechu fundamentalnego, będącego „korzeniem” wszystkich innych grzechów, a także główną przyczyną niezadowolenia i nieszczęśliwego istnienia. Prośba z drugiego punktu rachunku sumienia – otwierając nas na działanie Ducha Świętego i podtrzymując pokorną świadomość naszego wewnętrznego zagmatwania i faktu sprzecznych dążeń oraz walki duchowej w nas – podprowadza też do odważnego wyznawania swego grzechu, i to w stylu ludzi Biblii: nie słuchałem Boga, nie byłem Mu posłuszny, nudziłem się Nim (dokładniej, nudziłem się moim biednym obrazem Boga). Nie odpowiadałem Bogu, gdy On zwracał się do mnie, lekceważyłem Jego polecenia i Jego wspaniałe obietnice... Jest też nadzieja, że dzięki oświeceniom Ducha Świętego zobaczymy i uznamy, że brudzą nas, obciążają i unieszczęśliwiają nie jakieś tam „drobiazgi” czy czysto zewnętrzne przekroczenie Prawa Bożego, lecz (aż) lekceważenie miłości Boga Ojca, niewiara w Jego miłość czy też ciągłe podejrzewanie i sprawdzanie Boga.

Błędne i naiwne mniemanie
Wątpiący o tym, że potrzebna nam jest regularna prośba z drugiego punktu rachunku sumienia niech zechcą zapytać siebie, czy aby nie za wcześnie uznali, że swe zmagania, by skażoną „naturę poddać łasce”(Henri de Lubac SJ), już mają za sobą. Niekiedy, w swej naiwności, błędnie mniemamy, że przebyliśmy już całą (lub prawie całą) duchową drogę do Boga, że jesteśmy już moralnie czyści i dogłębnie uświęceni. – W imię realizmu, dla otrzeźwienia, należałoby siebie zapytać: czy rzeczywiście wystarczająco wglądnąłem w to, jak bardzo (ja też) jestem uwikłany w «tajemnicę nieprawości»? I jakie płynie stąd zagrożenie dla mnie? Czy naprawdę mój dotychczasowy wgląd w siebie jest wystarczająco głęboki? A ponadto, czy poznałem już swoją wadę główną i te słabe miejsca, przez które nieprzyjaciel zwykł przenikać do mojego decyzyjnego centrum? A może jest nawet tak, że nie dość wyraźnie rozgraniczam dobro od zła i bez najmniejszego problemu poruszam się w szarej strefie, naiwnie mniemając, że sięgam szczytów czystości serca i ewangelicznej doskonałości. Być może te dwa zdania Tomasza Mertona dadzą mi do myślenia i pozwolą przeczuć, ile to duchowej pracy jest jeszcze przede mną: „Cokolwiek kochasz poza Bogiem jedynym, niezależnie, zaciemnia twój rozum, rujnuje twój osąd wartości moralnych, fałszuje twoje wybory. Nie możesz wtedy jasno odróżnić dobra od zła i poznać naprawdę wolę Bożą”. Św. Augustyn kwestionuje nas i wzywa do ładu jeszcze zwięźlej: „Gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko jest na swoim miejscu”. Logicznie trzeba dopowiedzieć: gdy Bóg nie jest na pierwszym miejscu, wtedy nic nie jest na swoim miejscu.

Nie – „światu"
Mam na myśli nie świat w ogóle, lecz to w nim, co przeciwstawia się Bogu, a sens ludzkiego życia sprowadza do zaspokajania potrójnej pożądliwości. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata(1J 2, 16). Świat i ludzie na świecie są bardzo miłowani przez Boga Stwórcę (por. J 3, 16-17), jednak tenże świat zasługuje także na sąd w tej mierze, w jakiej zamyka się na Chrystusa: A sąd polega na tym, że światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło: bo złe były ich uczynki(J 3,19). Ludziom wartościującym „po światowemu” trudno jest uznać swój wielki błąd i nawrócić się do Boga. Bywają oni nie tylko dalecy od skruchy, ale potrafią być bardzo „misyjni” w szerzeniu swojej wiary – w samego tylko człowieka, w samą tylko doczesność i w spełnianie się człowieka poprzez zaspokajanie morderczych żądz (por. Jk 4,2).
Im ktoś jest mniej zaangażowany w świat Jezusowej Ewangelii, tym bardziej musi się liczyć z tym, że niepostrzeżenie przyswaja sobie „światowe” rozumienie człowieka, w którym nie ma miejsca na zatrwożenie grzechem. „Jest to dziwne – pisze kardynał Carlo Martini – ale gdy z jednej strony przybierają na sile zjawiska degradacji ludzkości poprzez różne formy nałogów indywidualnych i zbiorowych, zjawiska degradacji moralnej wszelkiego typu, to z drugiej strony upowszechnia się jakieś poczucie niewinności. Myśli się, iż wystarczy żyć mniej więcej uczciwie, nie zabijać, nie kraść, nie robić nikomu nic złego. Takie poczucie niewinności sprawia, że człowiek nie jest zdolny przyznać się do słabości, o których mówią teksty Pisma św., odsłaniające grzechy tkwiące w głębi ludzkiego serca”. [...] „Niezdolność do rzetelnego wglądu we własne sumienie rodzi wielką sprzeczność naszych czasów”. Ta sprzeczność wyraża się w tym, że „obok tak wielu przejawów zła, tak wielkie przekonanie o niewinności. Oba te zjawiska pozostają w sprzeczności z prawdziwym sensem łaski, która z jednej strony stanowi o godności człowieka, a z drugiej strony uświadamia mu jego grzech, który winien być przebaczony, aby człowiek został zrehabilitowany.”
Kardynał Martini kończy swą refleksję, zadając praktyczne pytanie: „Co może pomóc w pokonywaniu tego ciężkiego kryzysu ludzkich sumień?” – W odpowiedzi wskazał liturgię pokutną, sprawowaną wspólnotowo. Idąc za myślą Kardynała, chciałbym wskazać również codzienny rachunek sumienia jako środek wybitnie zaradzający ciężkiemu kryzysowi ludzkich sumień. A stale ponawiana prośba do Boga, by dał mi łaskę poznania moich grzechów i odrzucenia ich precz – ma w tym względzie szczególne znaczenie.

Wbrew wszystkiemu
Regularne i częste proszenie o łaskę poznania swych grzechów i odrzucenia ich w sposób zdecydowany – nie przychodzi nam łatwo. Grozi nam popadnięcie w zniechęcenie. W jakimś momencie pojawia się opór przed proszeniem. Powód? Stary człowiek w nas zawsze będzie wolał samooszukiwanie niż prawdę o bezsensie grzechu. Ponad prawdę przedkłada on własną wygodę, doraźne korzyści i przyjemności. Na szczęście jest w nas także człowiek nowy, duchowy, który nie chowa głowy w piasek i chce jasno widzieć, przez co rani Boga i oddala się od Niego. Trzeba nam niestrudzenie dokopywać się do duchowych dążeń (niezawodnie wpisanych w każdego człowieka) i w imię tych dążeń wołać do Boga Stwórcy, by dał nam łaskę poznania swych grzechów i przezwyciężenia ich z całą determinacją, a nie połowicznie.
Zakończmy to rozważanie słowami zachęty przypisywanej św. Janowi Chryzostomowi:

„Zaklinam was, bracia, nigdy nie odstępujcie od reguły modlitwy ani jej nie zaniedbujcie...
Jedząc i pijąc, w domu lub podróży, czy w trakcie jakiejkolwiek czynności
– mnich powinien stale wołać:
Panie, Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną.
Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa, zstępujące w głębiny serca,
pokona węża władającego pastwiskami serca,
wybawi naszą duszę i przywiedzie ją do życia.
Trwajcie więc stale przy imieniu Pana naszego Jezusa Chrystusa,
tak aby serce pochłonęło Pana, a Pan serce, i żeby te dwie siły się zjednoczyły.
Nie dokona się tego jednak w kilka dni; wymaga to wielu lat i długiego czasu.
Potrzebny jest bowiem wielki i długotrwały trud,
aby wypędzić wroga i żeby mógł w nas zamieszkać Chrystus”.

Podobnie nalegające zaklinam was, bracia, można by odnieść do wytrwałego praktykowania codziennego rachunkiem sumienia, w tym także tego zalecenia: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”.

Przypisy:
[1] Skrótowe omówienie pięciu punktów można znaleźć na stronie: http://www.jezuici.pl/centrsi/czytelnia/Osuch/codzienny.pdf Obszerniejsze omówienie w książce: Krzysztof Osuch SJ, Rachunek sumienia szczegółowy i ogólny. Jak codziennie ulepszać siebie, relacje z Bogiem i drugim człowiekiem, Wydawnictwo WAM, Kraków 2004
[2] Pierwszy z tych punktów, gdzie chodzi o widzenie dobrodziejstw Bożych i dziękowanie za nie, omówiłem w rozważaniu: http://www.mateusz.pl/mt/ko/ko-bwjsil.htm
[3] Ćwiczenia duchowne, nr 43 - www.jezuici.pl/ignatiana/cd.html

Przyjąć Boga takim, jakim się objawia

Dziś XIX niedziela zwykła, podaję wszystkie teksty czytań, ufam, że nikt nie będzie mnie z tego powodu ścigał. Nie podaję własnej homilii, tylko znalezioną na portalu KATOLIK homilię. Może później uzupełnię ją własnym komentarzem.


Przyjąć Boga takim, jakim się objawia
Ks. Piotr Szyrszeń SDS 2009-08-09


1 Krl 19,4-8; Ef 4,30-5,2; J 6,41-51

PIERWSZE CZYTANIE
Cudowny pokarm przywraca siły Eliaszowi
Czytanie z Pierwszej Księgi Królewskiej


1 Krl 19,4-8
Eliasz poszedł na pustynię na odległość jednego dnia drogi. Przyszedłszy, usiadł pod jednym z janowców i pragnąc umrzeć, rzekł: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków!” Po czym położył się tam i zasnął.
A oto anioł, trącając go, powiedział mu: „Wstań i jedz!” Eliasz spojrzał, a oto przy jego głowie podpłomyk i dzban z wodą. Podniósł się więc, zjadł i wypił, i znowu się położył.
Powtórnie anioł Pana wrócił i trącając go, powiedział: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga!” Powstawszy zatem, zjadł i wypił. Następnie mocą tego pożywienia szedł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, aż do Bożej góry Horeb.

Oto słowo Boże.

PSALM RESPONSORYJNY
Ps 34,2-3.4-5.6-7.8-9

Refren: Wszyscy zobaczcie, jak nasz Pan jest dobry.
Będę błogosławił Pana po wieczne czasy,
Jego chwała będzie zawsze na moich ustach.
Dusza moja chlubi się Panem,
niech słyszą to pokorni i niech się weselą.

Wysławiajcie razem ze mną Pana,
wspólnie wywyższajmy Jego imię.
Szukałem pomocy u Pana, a On mnie wysłuchał
i wyzwolił od wszelkiej trwogi.

Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością,
oblicza wasze nie zapłoną wstydem.
Oto zawołał biedak i Pan go usłyszał,
i uwolnił od wszelkiego ucisku.

Anioł Pański otacza szańcem bogobojnych,
aby ich ocalić.
Skosztujcie i zobaczcie, jak Pan jest dobry,
szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę.


DRUGIE CZYTANIE
Naśladować Boga, który objawił swoją miłość w Chrystusie
Czytanie z Listu świętego Pawła Apostoła do Efezjan
Ef 4,30-5,2

Bracia:
Nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym zostaliście opieczętowani na dzień odkupienia. Niech zniknie spośród was wszelka gorycz, uniesienie, gniew, wrzaskliwość, znieważanie - wraz z wszelką złością. Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni. Przebaczajcie sobie nawzajem, tak jak i Bóg nam przebaczył w Chrystusie.
Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu.
Oto słowo Boże.

ŚPIEW PRZED EWANGELIĄ
J 6,51
Alleluja, alleluja, alleluja
Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba.
Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki.
Alleluja, alleluja, alleluja

EWANGELIA
Chleb żywy, który zstąpił z nieba
Słowa Ewangelii według świętego Jana
J 6,41-51

Żydzi szemrali przeciwko Jezusowi, dlatego że powiedział: „Jam jest chleb, który z nieba zstąpił”, i mówili: „Czyż to nie jest Jezus, syn Józefa, którego ojca i matkę znamy? Jakżeż może On teraz mówić: «Z nieba zstąpiłem»?” Jezus im odpowiedział: «Nie szemrajcie między sobą. Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał; Ja zaś wskrzeszę go w dniu ostatecznym. Napisane jest u Proroków: «Oni wszyscy będą uczniami Boga». Każdy, kto od Ojca usłyszał i nauczył się, przyjdzie do Mnie. Nie znaczy to, aby ktokolwiek widział Ojca; jedynie Ten, który jest od Boga, widział Ojca. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto we Mnie wierzy, ma życie wieczne.
Jam jest chleb życia. Ojcowie wasi jedli mannę na pustyni i pomarli. To jest chleb, który z nieba zstępuje: kto go spożywa, nie umrze. Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.
Oto słowo Pańskie.

HOMILIA

Patrzymy dziś na Eliasza, który idzie na pustynię. Warto jednak pytać o powód czy motyw podjęcia przez niego tej drogi. Eliasz w zasadzie ucieka na pustynię, ucieka z lęku przed gniewem Izebel, żony króla Achaba; ta bowiem zagroziła mu śmiercią. Jeszcze niedawno wygrał, dzięki mocy z wysoka, batalię z 450 prorokami Baala. Wygrał tę walkę mocny mocą Boga, mocny wiarą. A teraz ucieka przed groźbą śmierci, którą usłyszał z ust kobiety, z ust Izebel.
Eliasz wydaje się być zmęczony życiem tak bardzo, że modli się do Boga o śmierć. Bóg wysłuchując jego prośby, zamiast odebrać mu życie, karmi go, daje mu pokarm na drogę. Bóg nie chce, aby Eliasz porzucił życie czy uciekał przed życiem, ale pragnie by cieszył się pełnią życia. Bóg daje Eliaszowi pokarm, mocą którego ten podejmuje drogę na górę. Ta góra stanie się dla Eliasza miejscem spotkania Boga, miejscem objawienia się Boga i miejscem poznania Boga. Idzie 40 dni i 40 nocy, tzn. tyle czasu, ile potrzeba, by w pełni spotkać się z Bogiem. Liczba „40” wskazuje na pełnię.
Tam, na górze, Eliasz odkryje Pana w łagodnym powiewie wiatru, choć chyba spodziewał się go spotkać raczej w gwałtownej wichurze rozwalającej góry i druzgocącej skały, w trzęsieniu ziemi czy w ogniu. W każdym razie zdawał się Eliasz czekać na Boga mocnego, zdawał się czekać na Boga, który zadziała tak, jak wówczas, gdy wygrywał batalię z prorokami Baala. Bóg jednak objawił się inaczej, nie po myśli Eliasza: w szumie łagodnego powiewu. Nie tego pewno oczekiwał Eliasz. „Na co mi się zda szmer łagodnego powiewu przeciw gniewowi Izebel?” – mógł pytać. „Mnie potrzeba mocy takiej, jak w owej wichurze czy trzęsieniu ziemi” – mógłby mówić.
Bóg w odpowiedzi na modlitwę Eliasza ani nie odbiera mu życia ani nie usuwa z jego życia groźnej królewskiej małżonki, ale zachęca swojego proroka do podjęcia na nowo misji, która zastała mu powierzona. Zaufaj Bogu, którego moc objawia się w słabości! – zdaje się Bóg mówić. Zaufaj Bogu, który czasem działa spektakularnie, ale nie zawsze! Ucz się myślenia, patrzenia, reagowania po Bożemu! Przyjmij Boga takim, jakim On jest i jakim się objawia!
W Ewangelii wsłuchujemy się dziś w kolejny fragment tzw. mowy eucharystycznej Jezusa, wygłoszonej po cudownym rozmnożeniu chleba. Kościół w swej matczynej roztropności podzielił nam rozdział szósty Ewangelii wg św. Jana na pięć części (pierwszą część stanowił opis rozmnożenia, którego słuchaliśmy dwa tygodnie temu; cztery pozostałe części, odczytywane w kolejne niedziele, to tzw. mowa eucharystyczna; dziś słyszymy drugą jej część); nie chodzi bowiem tylko o to, by wiedzieć, by przeczytać, ale o to by wchodzić w głąb Słowa Jezusa, które nie jest słowem łatwym.
W ubiegłą niedzielę, czytając pierwszą część mowy eucharystycznej przemierzaliśmy drogę od skoncentrowania się na tym, co Jezus może dać, do skoncentrowania się na Nim jako Dawcy. Jezus pragnął i pragnie skoncentrować uwagę słuchaczy na sobie będącym „Chlebem z nieba”, na sobie będącym Znakiem, który daje Ojciec. Bóg, bowiem, mógłby ciągle zsyłać ludziom mannę i przepiórki. Bóg mógłby rozmnażać, a nawet stwarzać, codziennie chleb dla tłumów. Jednak staje się Chlebem i sam odczuwa głód fizyczny. Staje się zwyczajnym człowiekiem, urodzonym w "mieście chleba = Betlejem", zamieszkałym w zwyczajnym Nazarecie i to przez 30 lat, staje się chlebem połamanym na Golgocie.
Bóg mógłby okazywać troskę o swój lud i bliskość przez cuda dokonywane z wysokości nieba, a stał się tak prostym i trudnym równocześnie do zrozumienia dla wielu znakiem. I odkrywam w sobie, że przecież ja na podobieństwo Eliasza często nie takiego Boga potrzebuję. Ja potrzebuję Boga-Cudotwórcy, Boga działającego spektakularnie, działającego widzialnie z mocą. A tymczasem On objawia mi się jako człowiek, pod postacią chleba. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebny jest taki właśnie znak: Bóg szaleńczo miłujący; Bóg utożsamiający się z najsłabszymi, bliski wszystkim doświadczającym przemocy. Bóg-Człowiek, który wie co to drzwi betlejemskiej gospody zamknięte przez swoich-ziomków; Bóg-Człowiek, który jako Dziecko doświadczył zagrożenia ze strony siepaczy Heroda mordujących dzieci w Betlejem; Bóg-Człowiek wyrzucony z synagogi w Nazarecie i wyprowadzony poza miasto z zamiarem stracenia go przez mieszkańców rodzinnego miasta; Bóg-Człowiek odrzucony i ukrzyżowany w Jerozolimie. Jak pisze o. Timothy Radcliffe OP Jezus to Człowiek, który „zostaje zmiażdżony przez silniejszych od siebie – potężne niedźwiedzie z Rzymu i Jerozolimy pożerają słabego Galilejczyka – a mimo to żyje wiecznie”. Bóg wchodzi w świat bezpardonowej konkurencji, w świat wykazywania tego, że „kto silniejszy, ten lepszy”. Wchodzi utożsamiając się z najsłabszymi. On pełen mocy Pan historii – Zmartwychwstały, który da się połamać i ukrzyżować, ale nie odwoła się do środków przemocy. A może temu światu, w którym żyję, światu który pełen jest przemocy, potrzebna jest taka szaleńcza miłość.
Jezus mówi o sobie: „z nieba zstąpiłem”, „jam jest chleb, który z nieba zstąpił”. A Żydzi protestują. Jakże On może mówić w ten sposób? Przecież on z ziemi pochodzi, znamy jego rodziców! Tak Słowo Boga, wiedza Boga zderza się ze słowem i wiedzą człowieka. Słowa, w których Jezus objawia prawdę o sobie, zderzyły się z już posiadanymi przez słuchaczy wiadomościami na Jego temat. Ta reakcja szemrania była dla Jezusa okazją do przypomnienia, że aby Go poznać i aby Go przyjąć potrzeba łaski z wysoka: „Nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który mnie posłał”. Prośmy o łaskę przyjęcia Boga takim, jakim się objawia.
Ks. Piotr Szyrszeń SDS