wtorek, 9 marca 2010

Coś o mnie - z prywatnego notatnika.

28.12.2008
Z zakończenia Ewangelii św. Marka. "kto uwierzy, będzie zbawiony". A więc najważniejsze to uwierzyć. Cała moja tęsknota, za pewnym sztafarzem księżowskim jest nic nie warta, jeśli nie uwierzę, że Jezus tego chce. To On woła i On posyła w świat.

Warunki głoszenia Ewangelii:
Być posłanym - obliguje nas do tego chrzest;
Być świadkiem - jesteśmy na mocy bierzmowania, ale także gdy doświadczamy miłości Boga we własnym życiu.
Głosić, tracąc
życie - Objawia się to w Krzyżu Chwalebnym Jezusa Chrystusa - przeżytym w Eucharystii.

Człowiek został stworzony przez Boga na miarę Absolutu, gdyż ma możliwość rozróżniania i wybierania pomiędzy dobrem i złem. W tym właśnie wyraża się suwerenność osoby, że sama poznaje dobro, że jest panem swoich wyborów i swoich czynów, że istnieje i działa w sposób wolny.
(ks. T. Bogutko; "Katolicka Nauka Społeczna" s.43.)

"Wolność jest istotnym sposobem działania człowieka jako człowieka."
(Jan XXIII "Mater et Magistra")

30.12.2008
Ania napisała do mnie sms:
Cieszę się, że zadzwoniłeś do mnie. Każda rozmowa z tobą, podnosi mnie na duchu. Nie chcę się tobie żalić, chcę żebyś wiedział, że jestem samodzielna i szczęśliwa a nie tylko ciągle wysłuchiwał jak jest mi źle i że ciągle mi czegoś brakuje. Chciał
abym, żebyś był ze mnie dumny a nie ciągle się o mnie martwił.
Jedno nie wyklucza drugiego moja ty kochana córeczko.

16.01.2009
"Panie moje serce się nie pyszni

i nie patrzą wyniośle moje oczy
Nie dbam o rzeczy wielkie
ani o to co przerasta moje siły" (z Ps 131)

Czy tak jest rzeczywiście? To pytanie od dawna mnie drąży. Czy jest takie stwierdzenie prawdziwe w moim wypadku. Tak trudno być sędzią we własnej sprawie. Ale przynajmniej wiem, że tak trzeba i reflektuje nad tym.

"Lecz uspokoiłem i uciszyłem moją duszę
jak dziecko na ł
onie swej matki
jak ciche dziecko jest we mnie moja dusza
Izraelu, złóż nadzieję w Panu,
teraz i na wieki"
(z Ps 131)

Teraz wiem, że gdy w sercu mam pokój, to jestem w dobrych rękach Bożych. On przynosi pokój serca. A gdy miotają mną myśli, sądy, problemy, to to jest od demona. On przynosi niepokoje i sądy.

Błędem, który najczęściej popełniam jest mentalna dążność zrobienia czegoś dla Pana Boga - "ja muszę" - a tymczasem chodzi o to, by odkryć co Pan Bóg może dla mnie zrobić. A może zrobić bardzo wiele.

24.01.2009
Nawracać się (w kontekście powołania do prezbiteratu) - to zostawić swoje plany i projekcje i pójść z Nim, wiedząc, że się do tego kompletnie nie nadaję.

26.01.2009
Pewna myśl n
t mojego powołania.
Po śmierci M. szybko sobie uświadomiłem zagrożenia dla mnie. Zamknięcie się w sobie, swoich idolach, swoim egoizmie, byciu dla siebie. Dlatego szukałem wyjścia poza siebie. Najbardziej logiczna wydawała się ewangelizacja. Robiłem to dotąd, widziałem możliwość oddania siebie tej sprawie. Ale Pan Bóg chciał czegoś innego. Nie moje plany miały się realizować. Wziął mnie za rękę i poprowadził inną drogą, pełną raf i zakrętów, ale to była Jego wola, ja się tylko miałem pozwolić prowadzić. A przy okazji Jezus chciał mnie oczyścić, chciał dalej prowadzić
mnie po drodze wypełniania swojej obietnicy. Prezbiterat może być właśnie realizacją Jego planów co do mnie. Jeśli pozwolę prowadzić się Jemu bez prób realizowania powołania wg moich pomysłów. W tym świetle, także różne "nakłucia", są potrzebne . Raz, by wypuścić nieco pychy i egoizmu, dwa, by owoc sykomory, którym jestem, był słodki. By to był Jego owoc. Jego dzieło.

"Brak uznania win, iluzja niewinności nie usprawiedliwia mnie i nie zbawia, ponieważ otępienie sumienia, niezdolność rozpoznania we mnie zła jako takiego, jest moją winą." (Benedykt XVI Spe salvi 33)

25.02.2009
"Wszystko bym
oddał za to, żeby mnie ktoś prowadził. Jak to? Przecież Bóg cię prowadzi. Jakiś rodzaj powołania do modlitwy - masz je z pewnością. Pozwól, aby była to modlitwa prostoty, zwykłe powierzenie się Bogu - proste i z całego serca oddanie siebie w Jego ręce, wraz z pełną zgodą na zmartwienia, niepokój, zamęt itd." (O.J. Chapman "Listy o modlitwie" s.44)

To zupełnie o mnie. To ja tak płaczę, żeby ktoś mnie pocieszył, a przecież to Bóg mnie prowadzi, nikt inny.

"Bardzo trudno jest być dostatecznie skupionym. Udaje się to najlepiej po rekolekcjach; może również nastąpić (lub nie) po paru godzinach usiłowania modlitwy.
(O.J. Chapman "Listy o modlitwie" s.45)

Moje spotkanie ze słowem Bożym

Choć wychowany w głęboko wierzącej rodzinie katolickiej, w praktyce, w czasach mojej młodości, bliski byłem odejścia od Boga. Moi rodzice stanowili niedościgniony wzór, którego naśladowanie było dla mnie zbyt trudne. Byłem leniwy, wolałem iść na łatwiznę. Będąc przez wiele lat pod wpływem mojej babki, wyniosłem z domu obraz Boga jako surowego sędziego, który tylko czeka, aby mnie skarcić, aby mnie dopaść. Moje praktyki religijne sprowadzały się do absolutnego minimum - to było Prawo, które trzeba było wypełnić. Do spowiedzi przystępowałem ze strachu, bo jest takie przykazanie, że raz w roku trzeba się spowiadać. Poza tym bałem się, co powiedzą moi bliscy, gdy zobaczą, że nie przystępuję do sakramentów. Spowiedzi te były bliźniaczo podobne do siebie - te same grzechy, ta sama nauka: „synu, postaraj się, trzeba się zmobilizować". Nie przynosiły one żadnej zmiany w moim życiu. Sprawą „normalną" było dla mnie to, że żonę można zdradzić, byleby się o tym nie dowiedziała, byleby nie narobić sobie kłopotów; że można żyć nie interesując się domem, rodziną, poświęcając swój cały czas wolny na uprawianie własnego hobby. Pismo święte było dla mnie zamkniętą księgą, nie odczuwałem żadnej potrzeby zaglądania do niego. Nie zdając sobie nawet z tego sprawy, żyłem jak poganin, oddalony od Boga. Tak było do momentu, gdy 12 ─ 13 lat temu usłyszałem Dobrą Nowinę, i trafiwszy w jednej z warszawskich parafii na katechezy neokatechumenalne, usłyszałem, że Bóg mnie kocha, że On chce, aby moje życie się zmieniło. I że ta zmiana jest możliwa, „dla Boga, bowiem nie ma nic niemożliwego" (Łk 1,37). Usłyszałem wówczas, że Jezus Chrystus po to umarł na krzyżu i po to zmartwychwstał, aby mi dać Ducha Świętego, ażebym miał życie, ażebym był szczęśliwy. Uwierzyłem w to. Po raz pierwszy powiedziałem wówczas: tak, ja chcę, żeby to się stało. Od tej pory zaczął się w moim życiu okres regularnych spotkań ze słowem Bożym. Nie tylko zacząłem czytać Pismo święte, ale wraz z grupą podobnych mi ludzi, zacząłem się zastanawiać nad tym, co słowo Pisma mówi o moim życiu. Wiele razy mnie oskarżało, mówiło, że jestem grzesznikiem, że nie umiem kochać. Ale to słowo zapewniało mnie również, że nie jestem sam, że nie jestem bezsilny, bo kochający Bóg jest zawsze przy mnie. Z czasem przekonałem się, że słowo Boże ma rzeczywiście moc zmieniać moje życie.

Pewnego razu usłyszałem, że tak jak Maryja uwierzywszy słowom, które zwiastował Jej anioł Gabriel, urodziła Chrystusa, tak i we mnie chce się narodzić i żyć Chrystus. Wspaniała obietnica!

Takim pierwszym znakiem wypełniania się tej obietnicy było przyjęcie kolejnego dziecka. Mieliśmy już wtedy dwóch synów - 13 i 10 lat. Moja żona, Marzena była po dwóch cesarskich cię­ciach. Zbliżaliśmy się do czterdziestki. Wydawało się, że głupotą jest myśleć w tym momencie o dziecku. Ale Bóg powiedział nam w głębi serca, że to jest możliwe. Wzbudził w nas pragnienie, abyśmy to dziecko mieli, abyśmy je pokochali. Urodził się mały Mateusz. Było to pierwsze konkretne wydarzenie - początek realizacji tej obietnicy. Trudno to ująć w słowa, ale dla mnie było to wydarzenie, w którym Bóg powiedział: „Ja jestem z tobą.' Zobacz, masz nowe dziecko". Mateusz był dzieckiem wymagającym specjalnej diety, specjalnej troski. Ja, który przy poprzednich dzieciach nie potrafiłem wykrzesać z siebie absolutnie żadnego dla nich zainteresowania, powoli, powoli - moja stara natura wciąż mnie ku wygodzie ciągnęła - zacząłem wchodzić w nowe obowiązki.

Drugie wydarzenie, w którym słowo o narodzeniu się we mnie Chrystusa dało o sobie znać, było też związane z dziećmi. Kiedy Mateusz miał dwa lata Marzena dowiedziała się, że w pobliskim Domu Dziecka jest dziewczynka, która - tak jak nasz mały - jest na diecie bezglutenowej. Przygotowana do adopcji, dziewczynka ta bezskutecznie czekała na nową rodzinę. Właśnie ta dieta zniechęcała kolejne rodziny do adopcji Ani. Uznaliśmy, że jest to dla nas znak od Boga. Znak, że to dziecko jest dla nas. Modliliśmy się gorąco, żeby Pan Bóg to potwierdził, żebyśmy mieli pewność. Byliśmy wtedy w Częstochowie i prosiliśmy Panią Jasnogórską o pomoc. Rodzicom, którzy mają własne dzieci, bardzo niechętnie jest przyznawane dziecko do adopcji. Dla nas znakiem od Boga był fakt, że w naszym wypadku cała ta sprawa od momentu, gdy zaczęliśmy o tym rozmawiać, do momentu, gdy Ania znalazła się w naszym domu, trwała tydzień. Było to zupełnie niesamowite!

I jeszcze jedno zdarzenie z tym się wiążące. Jest takie trudne słowo w Ewangelii, które mówi: „Kto nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem". Cała ta sprawa związana z adopcją Ani spotkała się z ogromnym sprzeciwem mojej mamy. Pan Bóg dał mi wtedy jakąś wielką siłę i pewność, że mam się przeciwstawić mojej matce. I że mam to zrobić z miłością. W tej właśnie konkretnej sytuacji słowo to wypełniło się w moim życiu. Zrozumiałem, że jeżeli chcę być uczniem Chrystusa, to mam pełnić wolę Boga, a nie innych ludzi czy swoją. Później, gdy Ania już była parę miesięcy u nas, mama powiedziała: „Wiesz, teraz jak na to patrzę, to widzę, że w tym wszystkim była ręka Pana Boga. I że gdybyście się wtedy pod moim naciskiem wycofali, to ja bym sobie tego chyba nigdy nie darowała".

Kolejnym przykładem spełniania się obietnicy o tym, że ma się we mnie narodzić Chrystus, była zmiana relacji między mną a Marzeną. Otóż przed naszym bliższym zetknięciem się ze słowem Bożym, nasze małżeństwo było na najlepszej drodze do rozwodu. Rozmowy ograniczały się do grzecznościowych uwag na temat dzieci, jedzenia, ot, spraw codziennych. Czasami wybuchały kłótnie, a co najgorsze, rosła między nami coraz większa obojętność. Minęło kilka lat, gdy tę potłuczoną, popękaną szklankę Pan Bóg, swoją mocą, zaczął sklejać. Zaczęło nam obojgu zależeć, żeby w naszym małżeństwie coś się zmieniło. Jest w liście św. Pawła takie słowo: „Żony niechaj będą poddane swoim mężom". Fakt, że Marzena zaczęła to słowo realizować, stał się dla mnie ważnym wydarzeniem. Bo jest słowo równoległe do tamtego, które mówi: „Mężowie, miłujcie swoje żony", nie taką zwykłą miłością, ale tak jak Chrystus ukochał swój Kościół, jak ukochał nas, oddając za nas swoje życie. Zrozumiałem, ze ja mam to słowo realizować. Mam tracić swoje życie, swój czas dla żony, dla rodziny. To wcale nie jest proste. To jest dźwiganie krzyża.

Chciałbym jeszcze powiedzieć, że z tymi ludźmi, z którymi przed laty usłyszałem Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie, spotykamy się co tydzień. Nie wiem, czy jest na tym świecie jakaś inna siła, która by ludzi tak różnych pod względem wieku, wykształcenia, zapatrywań była w stanie tak związać. Tym, co nas wiąże i trzyma razem, jest słowo Boże.

Bardzo bym nie chciał, żeby to, co tu powiedziałem, zabrzmiało jakoś triumfalistycznie, że wygląda na to, że można mnie już w ramki oprawić - nie, ja wciąż się boję, wciąż podlegam różnym emocjom. Jak mówi św. Paweł, nie mówię, że już osiągnąłem, ale pędzę do celu i mam nadzieję, że u mety czeka na mnie kochający Ojciec.


(Drukowane w 1-szym nr „Słowo wśród nas” w grudniu 1991 roku.)



Kimże jestem?



Kimże jestem, że wołasz mnie Panie,
abym Ci służył najlepiej jak umiem?
Czy to wystarczy? Jestem przecież grzeszny.
Ulituj się i światła daj!

Kimże jestem, bym komuś mówił
jak postępować trzeba w życiu?
A Ty chcesz jeszcze więcej;
bym robił to w Twoim imieniu.

Kimże jestem, byś dał mi władzę
przemiany chleba, wina - w Ciało Twe
i Krew - nie godnym tego Panie.
Ulituj się i wiarę daj!

Wezwałeś mnie w chwili smutku,
gdy miłą w grobie pochowałem.
Czy była to ucieczki złuda?
A może, na serio powołanie?
W-wa, Chomiczówka; 29.09.2009

Spotkanie z Bogiem


W całym życiu, zwracając się do Boga,
myślałem, że mam coś do zrobienia.
I byłem bardzo nieszczęśliwy,
gdy się nic z tego nie ziszczało.

Dziś jest inaczej; pełnić wolę Bożą,
to nie pobożnych rzeczy dokonanie
a raczej przyjęcie, w głębię serca
dobrych darów, przez Niego obiecanych.

By to odkrycie dało się rozpoznać
musiałem się z pewną prawdą zderzyć.
Wysiłki własne są bez sensu
i wtedy z Bogiem się spotkałem!
Anielin - rekolekcje; 19.10.2009

Czas walki


Czas przygotowań, czas walki;
demony zwątpienia podstawiają nogę.
Z głębi duszy wołam, obroń Panie,
nie daj zapomnieć miłosierdzia Twego.

Myśl każda, nie ku Tobie Boże,
jest zmarnowana, więc krzyczę,
a Ty mnie wspomóż Mocą
i przywróć dziedzictwo obiecane.

Broń Panie serca przed atakiem
nieustępliwego wroga duszy mojej.
Bez Twojej łaski, ślepym jest kocięciem,
w topieli grzechu zabłąkanym.

Kim jestem, żeś tyle łask dobrych
zlał z niebios do mej duszy słabej?
Ochroń mnie jeszcze tylko
przed ciemnością zwątpienia.
W-wa; Heroldów - 24.10.2009